sobota, 1 września 2012

XXVII. Pierwszy dzień

„Czemu dałaś mi nie biorąc w zamian? [3]”
1 września 1996 r.
            Mandy po uczcie powitalnej udała się za uczniami swojego nowego domu. Była zbyt stremowana była żeby podziwiać obrazy w zamku. Pocieszała się, że ma na to całe dwa lata. Marzyła o tym, żeby znaleźć się tylko w dormitorium i położyć się spać. Nie wiedziała czy z kimś będzie dzieliła sypialnię. Dzień był pełen emocji, wrażeń i niepewności, więc wyczerpał ją całkowicie. Liczyła, że jej potencjalna współlokatorka nie będzie tego dnia zbyt rozmowna. Tęsknota za Draco była silna. Nie umiała sobie z tym poradzić. Pierwszy raz była w takiej sytuacji. Pierwszy raz miała sobie z tym poradzić. Pierwszy raz miała złamane serce. W końcu dotarli do kamiennej ściany. Prefekt domu powiedział głośno:
- Aby wejść do pokoju wspólnego należy stuknąć różdżką w odpowiedniej kolejności kamienie. Za każdym razem, gdy to tak zwane hasło będzie ulegało zmianie na stolikach w waszych komnatach pojawi się odpowiedni list. Dwie w lewo jedna w górę i trzy po skosie w prawo ku dołowi.
- Coś jak na Pokątnej  - powiedziała sama do siebie Mandy.
- Sypialnie chłopców po lewej, a dziewcząt po prawej. Na każdych drzwiach są nazwiska osób, które tam mieszkają. Życzę wszystkim dobrej nocy.
            Mandy skręciła w korytarz po lewo. Szła spokojnie i bez pośpiechu szukała swojego nazwiska. Mijała grupki ludzi, którzy wymieniali się wspomnieniami z wakacji. W końcu znalazła drzwi, w których była złota tabliczka z napisem:
Sypialnia panien
Marie Iris
oraz
Mandy Weasley
            Rudowłosa wzięła głęboki oddech i nacisnęła klamkę. Nienawidziła poznawać nowych ludzi. Czuła się wtedy jak w klatce. Wywiad środowiskowy ją dobijał, a pytania w nim zawarte często doprowadzały do rozpaczy i mdłości. Weszła do środka i rozejrzała się po pokoju. Kolorami nie odbiegał od gryfońskiego, też barwy były czerwono – złote z domieszką bieli. W środku była już współlokatorka. Była to niska blondynka o zielonych roześmianych oczach i pucołowatych policzkach. Mandy odczuła ochotę żeby zachować się jak jakaś ciotka i złapać za te policzki i powiedzieć, ‘ale słodka mała’. Ten pomysł wydawał się jej zupełnie absurdalny, że od sama do siebie się uśmiechała i pierwszy raz od dawna nie czuła, że robi to z musu. Blondynka nie zauważyła, że ktoś wszedł do środka. Zajęta była rozpakowywaniem swojego kufra. Mandy chrząknęła delikatnie tym samym ujawniając swoją obecność.
- No już myślałam, że się zgubiłaś po drodze. Ty jesteś z pewnością, Mandy. Marie Iris – powiedziała dziewczyna i podała Rudowłosej rękę, którą ta ścisnęła.
- Mandy Weasley.
- Przepraszam, że pytam, ale czy Mandy nie jest skrótem do Amandy?
- Teoretycznie tak.
- Teoretycznie?
- Moja babcia od strony mamy miała na imię Amanda. Nie zgodziła się tylko, żeby mnie tak dać na imię, więc rodzice skrócili to do Mandy i zostałam Mandy.
- Oryginalnie.
            Weasley ze zgrozą zauważyła podobieństwo swojej nowej koleżanki do Lavender Brown. Podobnie jak ona musiała wszystko wiedzieć i podobnie jak on była roztrzepana. Z tą różnicą, że od blondynki biło ciepło i chęć przełamania lodów, a od panny Brown biła tylko arogancja.
- Zajęłam to łóżko. Robi to ci jakąś różnicę? Jeśli tak to zajmę tamto – powiedziała Marie i zaczęła przenosić swoje rzeczy.
- Spokojnie – Mandy uniosła ręce jakby chciała powstrzymać dziewczynę, ale było to niemożliwe z powodu dzielącej ich odległości. – Mogę spać na tamtym. Przynajmniej słońce nie będzie mi świeciło po oczach samego rana.
- Uf. Ja uwielbiam poranne promienie słoneczne. Tu w Dumstrangu i tak nie budzą nas za często, bo dzień bardzo późno się zaczyna.
- Rozumiem – odpowiedziała Mandy i poczuła, że ona i Marie mogą być dobrymi przyjaciółkami.
Nie przyzwyczajać się, lecz w tym, co znane, odnajdywać nowe – oto droga wzbogacająca codzienność. [1]
2 września 1996 r.
            Marie Iris za zadanie numer jeden postawiła sobie, że wprowadzi Mandy w świat Dumstrangu i od samego rana przedstawiała Rudowłosą swoim znajomym. Weasley mieszały się już imiona: James, Peter, James, Wiola, Wiktor, James. Dostawała już karuzeli w głowie. Do śniadania poznała około dwudziestu paru osób. Wszystko to działo się w drodze do Wielkiej Sali. Nie była jednak zła na blondynkę. Odczuwała do niej niewielką nić sympatii. Marie wystarczyło, że ktoś słuchał jej gadania. Pod pozorem ciągłej i czczej gadaniny kryła się inteligentna dziewczyna.
- W końcu coś zjem – powiedziała Mandy, gdy usiadła przy stole Żywiołu Ognia.
- Głodna jesteś? – Spytała Marie i pomachała jakiemuś chłopakowi.
- Jak hipogryf – odpowiedziała.
- Kto by pomyślał, że taka niepozorna kobieta może mieć taki apetyt – usłyszała za sobą głęboki, miły męski głos.
            Odwróciła głowę i ujrzała wysokiego szatyna o przystojnej twarzy.  Był dobrze zbudowany i wydawało się, że dziewczęta z Dumstrangu cały czas pożerała go wzrokiem. Wyjątkiem była tylko nowa koleżanka Mandy, która przywitała się z nim i wróciła do uwodzenia jakiegoś chłopaka z roku.
- Mandy Frances Agnes Weasley – powiedziała była Gryfonka i podała nieznajomemu rękę.
Zanim nadejdzie chwila ta
zanim się skończy cały świat
Chcę jeszcze dotrzeć do tych miejsc
gdzie czeka na mnie lepszy dzień [2]
- James Sandemo. Przyjaciel Marie – powiedział i pocałował dłoń Rudej. – Mogę usiąść obok?
- Oczywiście.
- Domyślam się, że ta wariatka już poznała cię z połową naszego roku.
-Tylko nie wariatka, James – rzuciła Marie.
- Też cię Wielbie siostro. Widzisz ja i Marie jesteśmy przyjaciółmi i tylko nimi.
- Dlaczego mi to mówisz?
- Bo wiele osób sądzi inaczej. W sumie jesteśmy nierozłączni i może to, dlatego wychodzą takie pomysły. Jednak mamy zbyt odmienne charaktery, żeby być razem. Mówię ci to, bo pewnie dołączysz do naszej dwójki, więc żebyś nie czuła się głupio.
- Wiesz przeciwieństwa się czasem przyciągają i tworzą całkiem udane związki.
- Wiesz z własnego doświadczenia? – Spytał.
- Powiedzmy – rzuciła i zajęła się jedzeniem.
            Mimo woli przypomniała sobie siebie i Draco. Byli różni – a przynamniej tak im się wydawało, – ale stworzyli coś magicznego. Ręka powędrowała na szyję. Łańcuszek był na swoim miejscu. Gdy rano patrzyła w lustro jego kamienie były zielone. Bała się dnia gdyby okazały się innego koloru i to nie, dlatego, ze ona przestałaby go kochać, ale gdyby to on stracił swoje uczucia. Cała ta tęsknota i niepewność przyszłości raniły ją jak nóż. Udawała tylko, że nic się nie dzieje. Chciała wiedzieć, co się u niego dzieje. Obiecała sobie, że nie będzie z nim szukać kontaktu. Chciała w tym wytrać.
***
20 listopada 1996 r.
            Dla Draco Malfoy’a ten rok miał być wyjątkowy. Dostał zadanie od Czarnego Pana, które musiał wykonać, jeśli chciał żyć. Jeśli chciał żeby jago matka i ojciec tkwiący w Azkabanie też żył. Dziękował tylko Merlinowi, że udało mu się Mandy wynieść z Hogwartu. Każda myśl o niej sprawiała, że czuł się winny każdej łzy, którą wylała w Hogwarcie – nawet, jeśli to nie on był jej sprawcą. Starał się żyć tak jakby nigdy nie istniała. Nie wyobrażać sobie, że być może jakiś inny mężczyzna trzyma ją w swoich ramionach. Że ktoś inny słyszy i widzi jej radosny śmiech.
Wpadłem w dzień kolejnych kłamstw,
Szczęście inną drogą gna. […]
Złapać świat ten w garść,
Odrzucić daleko. [3]
            Ta świadomość rozsadzała go od środka. Miał wrażenie, że otacza go ciemność i na nikogo nie może liczyć. Blaise zawracał mu głowę jakimiś głupotami, a on myślał tylko o tym jak naprawić tą przeklętą szafę w Pokoju Życzeń. Musiał to zrobić, bo czas naglił, a życie jego najbliższych wisiało na włosku. Mimo, że odrzucił od siebie Mandy to jednak nie był pewny czy Czarny Pan nie dowie się o tym uczuciu.
- Znowu o niej myślisz – warkną pod nosem.
            Możliwe, że i Draco Malfoy nie okazywał swoich uczuć. Możliwe, że był zamkniętym w sobie, ziemnym draniem. Ale miał uczucia. Potrafił się bać o innych, o siebie. Umiał czuć, że ktoś jest dla niego ważny. Być może umiał kochać, ale nigdy się do tego nie przyznawał, bo przecież tylko słabi kochają – według ojca. Umiał być zazdrosny o kobietę, która była setki kilometrów od niego, która była sama w obcym zamku i wśród obcych ludzi. To wszystko była jego wina. Czuł się winny. Nigdy nie sądził, że w nim samym może siedzieć tyle sprzecznych emocji. Zastanawiał się czy łańcuszek był jeszcze zielony. Czy może zmienił kolor?
Zazdrość to cień miłości. Im większa miłość, tym dłuższy cień. [4]
            Musiała odejść. Musieli cierpieć. Tak było lepiej i bezpiecznie. Odpowiedzialność, jaka spoczywała na ramionach Draco była wielka. Dlatego gdy nadarzyła się okazja odepchnął od siebie Mandy. Musiał. Jednak nie wiedział czy ktokolwiek uwierzyłby, że zrobił o, bo chciał ją chronić? Czy ktokolwiek uwierzyłby w jego dobre intencje? Rozmyślania młodego Ślizgona przerwał Blaise Zabini, który wpadł do dormitorium jak rozwścieczony smok.
- Tu jesteś. Wszędzie cię szukam.
- Czego chcesz Zabini?
- Pogadać.
- O czym?
- O wszystkim. Słuchaj Draco ostatnio nie jesteś sobą. Zachowujesz się dziwnie.
- A co ci to nagle zaczęło przeszkadzać? Co ty moja matka jesteś? – Spytał Malfoy.
- O ile wiem od zawsze byliśmy przyjaciółmi. A teraz wielki panicz Malfoy ma przede mną jakiś sekret.
- Dobrze wiesz Diable, że mam zadanie do wykonania. Inaczej Lord Voldemort mnie zabije. Dobrze wiesz również jak niebezpieczne jest bycie jego poplecznikiem. Zwłaszcza tu w Hogwarcie gdzie wszyscy donoszą staremu dyrektorowi.
- Ale…
- Żadnego, ale. Nie zamierzam się afiszować swoją misją. Ja chcę żyć – wysyczał Draco.
- Nagle chcesz żyć? Bo co? Bo Mandy? Bo ta cała Weasley jest na drugim końcu świata? Nie bądź śmieszny.
- Jej w to nie mieszaj. Czy ja ci mówię żebyś nie spotykał się z Milicentą? Czy mówię, że jest paskudna, a twoja matka jej nienawidzi? Widzisz Zabini i ja mam na ciebie mały haczyk – powiedział triumfująco Draco.
- Ale ja, chociaż nie zachowuje się dziwnie, a ty jesteś po prostu inny. Potter już to zauważył.
- A co mnie Potter interesuje?
- To jest pierwszy pupilek Dumbledorea.
- Zostaw mnie w spokoju Zabini – warkną Smok i wyszedł z pokoju.
____________________
[1] Maria Szyszkowska
[2] Jula – „Lepszy dzień”
[3] Ich Troje – „Mandy”
[4] Magdalena Samozwaniec

***
Błąd na błędzie, błędem poganiany - wiem. Jednak za dwie godziny wyjeżdżam, a jeszcze nawet się nie ogarnęłam. Bardzo zależało mi żeby przed wyjazdem coś Wam tu wrzucić. Spartaczyłam końcówkę. Kłótnia miała wyglądać zupełnie inaczej. Chciałam to opowiadanie zakończyć na trzydziestym rozdziale, ale chyba mój plan niestety się nie powiedzie - ba ja to wiem. 
Powiadamiam Was, że pracuję nad nowym projektem. Będzie on krótki - około czternastu rozdziałów. Myślę, że powinien Wam się podobać. Nie będzie on jednak z wątkiem Draco. Ta postać nie pasowała mi tam kompletnie. 
Pozdrawiam. 

3 komentarze:

  1. Rozdział dobry:) Rzeczywiście zauważyłam trochę błędów w tym rozdziale, głównie literówek. ALe zdarza się przecież, prawda.
    Podobały mi się najbardziej opisy myśli Mendy i Dracona, jak o sobie myślą:)
    Zastanawia mnie ten James. Zdaję mi się, że on będzie chciał startować do Mendy:)
    Kłótnia Dracona i Blaise'a nie była taka zła:)

    Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się takie wprowadzenie Mandy w rzeczywistość Durmstrangu.Niewątpliwie jest jest teraz ciężko, bo to już nie tylko rozstanie z ukochanym, ale też rozłąka z rodziną, szkołą, domem i wszystkim, co miało jakiekolwiek znaczenie, ale kto wie, może akurat w tym przypadku wyjdzie jej to na dobre?
    Szkoda mi Dracona. Wojna i jej okrucieństwo niewątpliwie błyskawicznie odciskają się na jego psychice.

    nie przejmuj się, że nie wyrobisz się w trzydziestu kilku rozdziałach z całą historią. Ja na BwH planowałam około pięćdziesięciu, a teraz wiem, że będzie jeszcze co najmniej pół razy tyle.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. No i stało się. Mendy w Durmstrangu z dala od domu, rodziny, przyjaciół i Draco. Będzie próbowałą ułożyć sobie jakoś życie i zapomnieć, ale tak się nie da. Tym bardziej, że i on nie potrafi zapomnieć o niej. I tylko czekać, aż ta tęsknota będzie ich wyniszczała od środka. A swoją drogą nie podoba mi się ten cały James.

    OdpowiedzUsuń